DWÓR NA STRAŻY PAMIĄTEK W SŁUŻBIE TRADYCJI I PODTRZYMYWANIA PAMIĘCI
***
INNOWACYJNI BADACZE TRADYCJI I SZTUKI ŻYCIA – KREATYWNI STAŻNICY PAMIĘCI
Polowanie było nieodłącznym elementem ziemiańskiego życia. Polowano, aby uzupełnić zaopatrzenie spiżarni, aby zmniejszyć populację wyrządzających szkody zwierząt, albo dla rozrywki.
Największe polowania organizowane były zimą. Były to trwające kilka dni łowy z nagonką, stanowiące ważne wydarzenie towarzyskie, w którym uczestniczyli sąsiedzi i znajomi właścicieli majątku. Majątki które organizowały takie polowania miały zwykle kilkaset do kilku tysięcy hektarów własnego lub dzierżawionego lasu. Zorganizowanie zimowego polowania wymagało sporej logistyki. Ważne bio takie rozmieszczenie myśliwych, aby nie wchodzili sobie w drogę, a przypadkowa kula zamiast zwierzyny nie zraniła któregoś z uczestników polowania. Na polowanie wyruszano wczesnym rankiem. Myśliwi jechali na wozach lub konno, na specjalnym wozie jechał też prowiant do posilenia się po zakończeniu polowania. Kiedy myśliwi dotarli na swoje pozycje ruszała nagonka. Dworscy pracownicy albo ludzie z pobliskich wsi najęci na potrzeby polowania zaczynali iść w kierunku lasu hałasem starając się wypłoszyć z lasu zwierzynę na stanowiska myśliwych.
Nagonkę powtarzano kilkakrotnie aż do popołudnia, kiedy zapadała ciemność, a uczestnicy polowania opuszczali swoje stanowiska i udawali się z powrotem do dworu na obiad. W tym czasie do dworu transportowano także ubitą zwierzynę. Przy dobrym polowaniu bio tego kilkaset sztuk, przeważnie zajęcy, ale trafiały się też dziki, sarny i jelenie. Myśliwi posileni obiadem wychodzili aby oglądać złożone przed dworem swoje trofea. Następnie zwierzyna trafiała do kuchni. Polowane kończyło się tradycyjnie balem, na którym wymagane były stroje wieczorowe.
Mniejsze polowania urządzano w innych porach roku na dzikie ptactwo, zające, lisy, borsuki albo dziki. Myśliwi udawali się na nie w towarzystwie psów, których zadaniem bio wytropienie i wypłoszenie zwierzyny. Wśród psów używanych do polowań były zarówno uchodzące za typowo mysliwskie charty czy wyżły, jak i używane do rozkopywania nor jamniki oraz niewielkie kundle, które podobno dobrze sprawiały się kiedy trzeba bio osaczyć dzika. Polowania takie nie miały tak uroczystej oprawy jak polowania zimowe, urządzane były ad hoc jako rozrywka dla domowników i przebywających w majątku gości.
Na koniec warto dodać, że na zwierzynę łowną w majątkach nie tylko polowano, ale ją hodowano. Aby zwiększyć populację bażantów na wiosnę zbierano po polach bażancie jaja, które były następnie wysiadywane przez kury albo indyczki. Po odchowaniu bażancia młodzież wypuszczana była do lasu. Przygarniane do dworu były osierocone sarenki i warchlaki (małe dziki). Niektóre oswajały się tak, że przywiązane były jak psy. Leśne zwierzęta były także w miarę potrzeby dokarmiane. Na poletkach pod lasami wysiewano słodki łubin, sypano ziarno dla kuropatw i bażantów, a w lesie wystawiano paśniki.
Ziemianie, żyli w przekonaniu nie tylko szczególnej pozycji w społeczeństwie, co wiązało się ze szczególnego rodzaju obowiązkami, ale zobowiązani byli respektować zasady kodeksu honorowego, przynależeć do klubów arystokratyczno-ziemiańskich, myśliwskich, „rycerskich”, resurs obywatelskich oraz – co było w dobrym tonie, organizować polowania na zwierzynę.
Sezon polowań myśliwskich przypadał zawsze na trzecią porę roku - jesień.
Na początku XIX w. twierdzono, że prawidłowe polowanie i związany z tym odstrzał zwierzyny jest koniecznością. Zwierzostan nieodstrzelany na jesiennym polowaniu jest niczym żniwo, do którego gospodarz przygotowuje się cały rok.
W starym dworze, modrzewiowym dworze,
Wszystko dzieje się na stary ład
Nic tradycji gwałcić praw nie może,
Choćby tego żądał modny świat….
Wiktor Dzierżanowski
Właściciele majątków z wyprzedzeniem planowali jesienne łowy. Każdemu z nich zależało na obecności najlepszych strzelb w okolicy, chcieli uniknąć różnych amatorów nie trzymających się reguł polowania i kaleczących lub przepuszczających zwierzynę. Od tego czy uda się zgromadzić elitę myśliwską, zależał prestiż i sukces całego przedsięwzięcia.
Kilka tygodni przed ustalonym dniem polowania wysyłano zaproszenia i przygotowywano szczegółowy program polowania. Wyznaczano teren, wybierano naganiaczy, dziesiętników, skrzydłowych rozprowadzających nagonkę. W lesie umieszczano płotki i numery na stanowiskach. Przygotowywano fornalki do zwożenia upolowanej zwierzyny i bryczki do rozwożenia myśliwych.
Pani domu w tym czasie wydawała dyspozycje w kuchni, ustalała menu myśliwskiego śniadania i uroczystej kolacji, która odbywała się po zakończeniu łowów. A zwieńczeniem polowania był uroczysty bal myśliwski.
Bywało, iż chcąc zwiększyć swe dochody organizowano płatne polowania dla wielkiej finansjery, łódzkich i śląskich fabrykantów, a ustrzeloną zwierzynę nierzadko eksportowano do krajów Europy Zachodniej.
POLOWANIA NA PTACTWO
Jesienią odbywały się najlepsze polowania na kaczki. Podchodzenie błotnego ptactwa szczególnie w deszczowe, chłodne dni wymagało odpowiedniego stroju. Zalecano założyć kalesony i kaftan z miękkiej skóry z daniela lub łosia, oraz dobrze zabezpieczone przed wilgocią obuwie.
W międzywojennej Polsce z polowań na kaczki słynęła w okolicy Tarnawatka należąca do Tyszkiewiczów. Czasem pojawiała się jakaś ważna persona z elity rządowej – na przykład marszałek Rydz-Śmigły w towarzystwie licznej ochrony.
Rządowe osobistości i dyplomaci uczestniczyli najczęściej w polowaniach urządzanych przez największe domy arystokratyczne. I tak do Wilanowa przyjeżdżał na bażanty sam prezydent Ignacy Mościcki.
Huczne polowania organizował na Rosi w nowogródzkiem Adam Branicki (II Ordynat Rosi), gdzie na leśnej polanie, przy ognisku podawano tradycyjne myśliwskie śniadania. Myśliwi zasiadali na ławach, a służba domowa kręciła się koło gości podając kieliszki z nalewką, bułki z szynką i pasztetem, herbatę z czerwonym winem, pomarańcze w wielkich koszach…
Prawdziwy myśliwski bigos jest potrawą dość skomplikowaną. Zabierając się do jego przyrządzenia trzeba zaopatrzyć się zarówno w kiszoną jak i surową kapustę, cztery rodzaje mięsa (to jest czerwone, białę, drób oraz dziczyznę), suszone śliwki bez pestek, suszone grzyby oraz czerwone wytrawne wino i przyprawy dodawane do smaku czyli sól, pieprz, jałowiec.
Doskonały przepis na bigos polega na ugotowaniu najpierw osobno kapusty kiszonej z kośćmi wołowymi, a kapusty białej z duszonymi grzybami oraz pozostałym mięsem. Następnie miesza się obydwie kapusty i dodaje bulion, a następnie gotuje ok. 2 godzin. Wystudzony bigos zamraża się, a nastepnie odgrzewa, dodając tym razem śliwek suszonych i przypraw. Tuż przed podaniem bigos zaprawia się czerwonym wytrawnym winem. Bigos myśliwski jest tym smaczniejszy im więcej razy jest podgrzewany i oziębiany. Najlepiej smakuje spożywany na mrozie, w asyście grzanego wina lub butelki z domowej roboty starką lub nalewką wyjętą wprost ze śniegu.
POLOWANIA U RADZIWIŁŁÓW
Najsłynniejsze były jednak tereny łowieckie ordynacji dawidgródeckiej Karola Radziwiłła, największej posiadłości ziemskiej w okresie międzywojennym, liczącej ponad 120 tys. hektarów, gdzie wśród mokradeł i lasów żyły setki łosi, tysiące dzików, wilków, rysi, cietrzewi i głuszców.
Gospodarz posiadał dużą psiarnię. Trzymano charty, ale przede wszystkim Springer Spaniele. Prowadzono hodowlę tej rasy i sprzedawano szczeniaki różnym hodowcom.
PSY MYŚLIWSKIE
Rodzaje psów myśliwskich pisane archaiczną polszczyzną:
- Farbotropy podstrzelonego tylko dochodzące źwierza,
- Kondle do szczwania czarney źwierzyny,
- Gończe psy głosem goniący zwierzynę na strzelca,
- Brytany do szczwania grubey źwierzyny,
- Charty do szczwania lisów, zajęcy…,
- Jamniki, czyli Taksy do polowania zwierząt w taynikach podziemnych kryjących się,
- Wyżły, czyli legawe psy i pudle do polowania ptastwa błotnistego i dalszego”.
Jamniki polowały na lisy i borsuki. Wyżły i pudle świetne były na kaczki; układano je także do szukania cennych trufli rosnących na ziemiach Litwy i Wołynia… Większość psiarni specjalizujących się w hodowli psów myśliwskich była prowadzona właśnie w ziemiańskich majątkach.
W majątku Seweryny Czetwertyńskiej w Suchowoli na Podlasiu trzymano foksteriery; u Izabelli Czarneckiej w Bugaju-Koźmińcu w Wielkopolsce – pointery. Pod koniec lat 20-tych XX w. otworzono Zakład Hodowli i Tresury Psów Myśliwskich, który do wybuchu II wojny światowej regularnie organizował psie próby sprawnościowe i konkursy.
DZIEŃ ŚW. HUBERTA
Obok psów niezastąpionymi towarzyszami polujących ziemian były konie. 3 listopada, w dzień św. Huberta – patrona myśliwych, urządzano tzw. parforsy, czyli konne polowania na wytropione zwietrzę, najczęściej lisa, ścigane tak długo, aż padło z wyczerpania. Organizowano biegi myśliwskie, konkursy strzeleckie, pokazy trofeów, biesiady, pogadanki. Bieg myśliwski, kiedy żywego lisa zastępował uciekający na koniu człowiek z lisią kitą przypiętą do lewego ramienia, miał wykazać nie tyle talenty łowieckie uczestników, co zręczność i umiejętności łowieckie. Dla kobiet bywał też pokazem sportowej mody.
O ile we wspomnieniach ziemian polowanie stanowi wyliczankę rodzaju i ilości zwierzyny, o tyle z kobiecych pamiętników wyczytać można kto na polowaniu był i czy goście dobrze się bawili.
(...) Mieliśmy tu przez dwa dni polowanie, które pomimo deszczu i zawiei, co wiernie towarzyszyły myśliwym, udało się wybornie. Trzysta pięćdziesiąt zajęcy padło, ale, co ważniejsze, wszyscy byli w doskonałych humorach i wesołym usposobieniu. Czuli się swobodni i zapraszali się sami na rok przyszły.
Sienkiewicz był trzeci raz w Woli, a za każdym razem więcej mi się podoba. Trzeba go kochać, szczególnie za ten poczciwy jego optymizm na miłości Kraju oparty, nigdy nie wątpi, nigdy pewności w lepszą przyszłość nie traci. Jak przed kilku laty poznałam Sienkiewicza w Radziejowicach, wydał mi się suchy i pozer, jakże przy bliższym poznaniu zdanie zmieniłam Obcowanie z nim serce podnosi i daje rękojmię lepszej przyszłości, bo zdrowe tylko społeczeństwo może tak wierzącego i szlachetnego człowieka wydać.
Chełmoński asystował nie polowaniu, bo wylewu krwi niewinnej się brzydzi, ale gościom wieczorami i jak z lasu wracali. Wyborny to towarzyski element, oryginalnością bawi, rozmowny, nie banalny, nikt mu nie imponuje, wszystkim się podoba. Sienkiewicz zaprosił go do Oblęgorka, a Leon Łubieński na Białą Ruś pod Orszę do dziewiczych lasów, gdzie niedźwiedzie, rysie i głuszce się gnieżdżą. Antoś święcie przyrzekł Leonowi, że Chełmońskiego tam na wiosnę dostawi.
Platerów bio dwóch, bez nich nie ma zabawy ani wesołości. Ślicznie śpiewają, bardzo lubią polowanie, pełni zawsze konceptów i fantazji. Brakło Józia Platera, który za chorą żoną pojechał do Włoch, wielki to nasz faworyt, zabawny i serdeczny. (...)
W dzień św. Huberta przyjmowano do myśliwskiego grona młode pokolenie ziemian. W XIX w. i później, powszechne było przekonanie, że każdy szlachcic rodzi się myśliwym. Młodzi chłopcy uczyli się myślistwa u boku swych ojców lub starszych braci. Wcześnie dostawali broń i przechodzili myśliwski chrzest. Pasowanie na rycerza św. Huberta odbywało się zgodnie z tradycyjnym ceremoniałem. Należało uklęknąć i trzymając broń w lewej ręce, a prawą dotykając upolowanej przez siebie zwierzyny, pozwolić na posmarowanie twarzy farbą, czyli zwierzęcą krwią. Na Kresach myśliwska inicjacja była dwustopniowa – pierwsza dokonywała się krwią mniejszej zwierzyny, druga zaś po upolowaniu pierwszego wilka. Wówczas trzeba było „zanurzyć twarz w wilcze jelita, które odznaczają się straszliwym fetorem”.
BROŃ MYŚLIWSKA
W wielu ziemiańskich dworach znaleźć można bio kolekcję broni, zarówno aktualnie używaną, jak i odziedziczoną po przodkach, albo przywiezioną z zagranicznych wypraw przez rodzinę lub przyjaciół. Melchior Wańkowicz w Szczenięcych latach tak opisywał arsenał kałużańskiego dworu:
(...) W domu kalużańskim był „specjalny pokój z bronią, w którym, począwszy od powtańczej pistonówki „Lebiody", bogato złotem inkrustowanej, od pierwszych modeli patronówek z zatrzaskiem pod lufami (wszystko to szło w kurs raz do roku przy obławie na wilki), aż do pistoletów pojedynkowych wiedeńskich, do dwulufkowego sztucera Kruppa z lunetą, towarzysza wypraw afrykańskich brata Czesława, do drylinga z herbem na lufach, wyczynionym z siedmiu kolorów złota, od karabeli, przez broń japońską i kryse malajskie, do zatrutego żądła - stylet, który Czesław przywiózł z polowań na pograniczu Chin, do wiązek fechtunkowych floretów włoskich —pełno bio dzirytów, łuków, masek fechtunkowych, wabików (...) trąbek, rożków, rogów z prochem, maszynek do robienia naboi, worków ze śrutem, pudełek cynowych z kulami sztucerowymi i kul pojedynczych do dubeltówek w obsadzie dla "czoków"- na drzewie i rozdzierajacych się na cztery strony kul "Jacknowskich" (...) i broń krótka - od staroświeckich buldogów począwszy, skończywszy na smukłych miniaturowych mauzerach dziesięciostrzałowych i na mauzerach wkręcanych na kolbę (z których strzelaliśmy do ciągnących jesienią gęsi), do arystokratycznych parabellów i chamskich naganów (...).
Bronią uczono się posługiwać dość wcześnie. W wieku kilkunastu lat można bio być już całkiem niezłym strzelcem, dysponującym własną dubeltówką. Równie ważna jak nauka posługiwania się bronią była także nauka jej przechowywania i konserwacji, ponieważ krzywdę można bio zrobić sobie np. próbując posługiwać się strzelbą której lufa została zapchana. Broń przechowywana była w osobnym pomieszczeniu – jak u Melchiora Wańkowicza lub w gabinecie w zamkniętej szafie.
Przeglądając stare katalogi myśliwskie, można zauważyć iż w dwudziestoleciu międzywojennym w użyciu były m.in. broń śrutowa firmy G. Defourny Sevrin, Liege "w parach i pojedynczo, wykonane na specjalne zamówienie, kal. 12, 16 i 20 zyskały uznanie najlepszych myśliwych w kraju i za granicą", dubeltówki firmy G. Defourny Sevrin, Liege znane ze znakomitego strzału, dokładnego i pięknego wykończenia, wytrzymałością swoją przewyższają wszystkie dotychczasowe", sztucery dubeltowe G. Defourny Sevrin, Liege oraz J. Novotny, Praga "przestrzelane do 75 mtr. po gładkiej szynie lub z podniesionym pierwszym wizjerem, przeciętym do powierzchni szyny, drugi wizjer składany przestrzelany do 150, 200 i 250 mtr zależnie or wymagań, jak ze zwykłej dubeltówki – informacje na podstawie Cennika broni i przyborów myśliwskich Lwowskiej Spółdzielni Myśliwskiej z roku 1930.
Do połowy XIX w. myśliwi używali broni nabijanej od przodu. Rewolucja w technikach łowieckich dokonała się w II poł. XIX w. dzięki upowszechnieniu się broni ładowanej od tyłu, a także wynalazkowi broni uniwersalnej, nadającej się do tzw. strzału śrutowego i kulowego. W Kałużycach we dworze Wańkowiczów broń i myśliwski ekwipunek gromadzone były przez dziesięciolecia przez męskich przedstawicieli rodu i trzymano je w oddzielnym pokoju.
Jednak dla zaspokojenia myśliwskiego snobizmu od ilości posiadanej broni ważniejsza była jej jakość. Bronią doskonałej jakości była strzelba z dwiema śrutowymi lufami, angielskiej marki „Holland-Holland”, w latach 30-tych warta tyle co dobry samochód, czyli około 4000 tys. zł. Były też strzelby marki „Purdey” za 20 tys. zł. Inne marki budzące pożądanie u myśliwych to, m.in. angielska „Westley Richards”, belgijska „Lebeau”, czy francuska „Pirlety”. Dobre były sztucery „Springer”, „Sauer”, czy „Express”. W latach międzywojennych w broń doskonałej jakości zaopatrywano się także w warszawskiej fabryce „J. Sosnowski”, należącej wówczas do Czesława Lisowskiego – zapalonego myśliwego.
TRADYCJA I PRAWO
W okresie rozbiorów, w różnych częściach byłej Polski, obowiązywały prawa łowieckie państw rozbiorowych. Dopiero w 1927 r. mocą rozporządzenia Prezydenta Rzeczypospolitej unormowano ponownie sprawy łowieckie w Polsce. Zawarte tam przepisy w dalszym ciągu wiązały prawo polowań z własnością gruntu.
Myślistwo ziemiańskie posiadało także – poza ustanowionym prawem łowieckim – swoje tradycje, zwyczaje i kary. Do XIX w. zachowała się praktyka myśliwskiej kary, wymierzanej myśliwemu, który przeciw zwyczajom łowieckim lub językowi myśliwskiemu wykroczył. Przestępcę kładziono na ubitym jeleniu, dziku lub koźle i wymierzano mu trzy płazy kordelasem – nożem myśliwskim. Podczas tego obrzędu wszyscy myśliwi, stojąc w koło, powinni byli „prawą ręką dobyć kordelasa na kilka cali z pochwy na znak gotowości obrony praw i zwyczajów myśliwskich” …
SAVOIR - VIVRE NA POLOWANIU
Polokwane bio zbyt ważnym wydarzeniem towarzyskim aby nie obowiązywały na nim określone zasady dobro wychowania.
Przedstawiamy pokrótce światowe przepisy jakich dystyngowany myśliwy trzymać się powinien na polowaniu: zaczerpnięte z książki Zwyczaje towarzyskie w ważniejszych okolicznościach życia przyjęte według dzieł francuskich spisane, wydane w Krakowie:
.....Polując z przyjaciółmi, nie należy strzelać do zwierzyny, która się przed nimi porwała lub pomknęła, za nim oni z dwóch luf naprzód nie wypalą, chyba że na najbliższem stanowisku stojący towarzysz, słownem wezwaniem, do tego nas upoważni. Postąpić sobie inaczej bobby Nausicaa prawn grzeczności.
Nie należy zaniedbywać, przez junactwo, żadnego ze środków bezpieczeństwa. Uciekać przed myśliwymi krótkowidzami i przed
tymi którym się zdaje, że dowcipnie żartują mierząc z fuzyi do swoich przyjaciół. Nie naśladować, szczególniej pod tym względem, złego przykłada. Statystyka wykazała, że corocznie kilkadziesiąt wypadków śmierci lub ciężkiego okaleczenia następuje w skutek takich żarcików z bronią, — gazety i dzienniki donoszą o czemś podobnem prawie co tydzień, pozwalanie więc sobie tego rodzaju rozrywki powinno już raz być wywołane z pomiędzy ludzi. mających pretensję do jakiej takiej ogłady. (...)
Polując w lasach przyjaciela, należy gajowego sowicie wynagrodzić. Nie wszczynać nigdy zwad i dyskussyi o celności strzałów. Wstrzymać się of fantastycznych opowiadań, tak zwanych myśliwskiego pływania, pomimo to z jak największą uwagą i grzecznością, bez oznak powątpiewania, słuchać opowiadań starych strzelców, którzy rozpuścili wodze swojej wyobraźni, poetyzując i komponując rozmaite anegdoty lub przygody łowieckie.
Te i inne zwyczaje myśliwskie były niegdyś ważną częścią polskiej tradycji łowieckiej. Jedne się zachowały inne poszły w niepamięć…
…, ale zachował się w pamięci:
DWÓR MYŚLIWSKI ROMANA DAL –TROZZO W DŁUGOWOLI,
który do obecnych czasów wprawdzie nie zachował się, ale przetrwało wspomnienie o właścicielu, którym był w XIX w. – Roman Dal-Trozzo, zagorzały myśliwy. Dwór w czasach świetności dwór był zasobny, obszerny, gustownie umeblowany, posiadał dużą liczbę pokoi gościnnych.
W wieku 30 lat Roman Dal-Trozzo dziedziczył po dziadkach ze strony matki – właścicieli Dóbr Bądkowskich: Józefie i Tekli Olszewskich z domu Zawadzkiej, majątek ziemski o powierzchni 514 ha oraz dwór myśliwski w Długowoli. Najstarsi mieszkańcy wsi wspominają, że pałacyk Romana Dal Trozzo znajdował się w parku otoczonym murem. Pan domu bardzo dbał o jego wystrój. Jego dom w Długowoli był parterowy, ale dość obszerny, zasobny w sprzęty oraz ładnie umeblowany. Wyróżniał się także stylowymi okiennicami. Rezydencja Romana Dal Trozzo posiadała dużo modnie urządzonych, gościnnych pokoi, a na ścianach wisiały wspaniałe trofea myśliwskie. Do dworu w Długowoli wchodziło się przez widoczny na zdjęciu ganek z trójkątnym portykiem. Hrabia Roman Dal Trozzo był szczupłym i przystojnym mężczyzną, wyśmienitym myśliwym oraz pasjonatem motoryzacji. Jego polowania połączone z ucztami i balami uważane były za najlepsze w Grójeckiem i szeroko komentowane w naszym regionie. Przyjeżdżali na nie właściciele sąsiednich majątków, rodzina, a nawet myśliwi z całej Polski. Podczas jednego z zimowych polowań padło 300 zajęcy, 80 kogutów bażantów oraz kilka kozłów. Polowania oraz przyjęcia pochłaniały dużą część dochodów majątku w Długowoli. Roman mieszkał w dworze w Długowoli razem z matką Felicją Dal Trozzo. Uwielbiała ona swojego najmłodszego syna i pełniła u niego rolę pani domu. Przeprowadziła się z Michałowa do Długowoli. Jadalnia w domu jej syna, jakby potwierdzała nazwę majątku. Była bardzo długa i miała 4 okna. Podczas przyjęć duży stół nakryty był śnieżnobiałymi obrusami oraz posypany pachnącymi goździkami. Przy każdym nakryciu znajdował się bilecik z nazwiskiem biesiadnika. Goście zasiadali według wieku i godności. Jeden koniec stołu był honorowy, a drugi tzw. szary, który zajmowało młode towarzystwo oraz mniej znaczący rezydenci. Na przyjęciach w Długowoli dominowała doskonała kuchnia i trunki. Podawany alkohol był dostosowany do rodzaju dań. Najczęściej podawano ich siedem nie licząc zakąsek. Jeszcze przed rozpoczęciem obiadu przed każdym biesiadnikiem stał kieliszek napełniony do trzy czwarte maderą. Do ryby podawano francuskie białe wino chablis, a do polędwicy czerwone Bordeaux. Przy szparagach i ponczu goście pili mrożone reńskie, a szampan podawano w domu Romana Dal Trozzo do lodów. Po posiłku goście przechodzili do salonu. Do tańca przygrywała im warszawska orkiestra kapelmistrza Adamusa. Zawsze zgodnie z tradycją bal w Długowoli rozpoczynał pan domu Roman Dal Trozzo. Najczęściej przystojny hrabia w świetnie skrojonym fraku szybkim, sprężystym krokiem podchodził do siedzącej wśród grona mężatek pięknej, młodej wdówki. Następnie skłoniwszy się jej z gracją prosił ją do walca. Wszystkie obecne na sali kobiety zazdrościły jego wybrance. Właściciel Długowoli w melodyjnym walcu potrafił uwieść każdą z kobiet. Niestety Roman Dal Trozzo nie był stały w uczuciach. Do tej pory strażacy z Długowoli z rozrzewnieniem opowiadają o dziedzicu pewną anegdotę- oto: 15 sierpnia 1908 r. w święto Matki Boskiej Zielnej ochmistrz Franciszek zapytał Romana Dal Trozzo - czym jaśnie hrabia pojedzie do kościoła? Długowolski dziedzic powiedział swojemu wiernemu słudze, aby zaprzęgał konie do pięknych, bogato zdobionych sań, których zimą używano w Długowoli do kuligów. Ochmistrz nakazał służbie wyciągnąć z szopy zakurzony pojazd. 15 sierpnia przed południem hrabia udał się do kościoła zimowymi saniami zaprzężonymi w 4 piękne konie. Pojazd dość gładko przemieszczał się po miejscowych, lekkich oraz piaszczystych drogach. Roman Dal Trozzo dość szybko dotarł do Lewiczyna. Jego przyjazd wzbudził wielką sensację, zdumienie oraz powszechne zainteresowanie. Nikt przedtem nie był świadkiem takiego wydarzenia. Przed świątynią zgromadzone było całe okoliczne ziemiaństwo oraz chłopi. Hrabia osiągnął swój cel - skupił na sobie uwagę wszystkich obecnych. Jeszcze długo lewiczyńscy parafianie opowiadali o tym wydarzeniu swoim dzieciom i wnukom. Roman Dal Trozzo po pożarze dworu w Długowoli w 1911 r. sprzedał majątek w Długowoli. Wyjechał za granicę i zamieszkał w alpejskim kurorcie "Eden". Jak wynika z dokumentów parafii Wrociszew Roman Dal Trozzo zmarł 23 marca 1912 r. w wieku 35 lat. Po 3 miesiącach ciało Romana dal Trozzo przywieziono zza granicy do domu do Michałowa. Ostatecznie spoczął on obok ojca Antoniego Henryka w podziemiach kaplicy na wrociszewskim cmentarzu. Po słynnym w powiecie grójeckim myśliwym, kpiarzu, hulace oraz flirciarzu pozostała w Długowoli tylko brama wjazdowa, stajnia, część fosy i istniejąca do dziś ufundowana przez dziedzica przydrożna kapliczka. Po parku i dworze myśliwskim nie ma już śladu, ale przetrwała pamięć… i wspomnienie:
Przy dziedzińcu dom chędogi,
Półtoraczne ławy w ganku,
Sień obszerna, a przy wianku
Wiszą strzelby, smycze, rogi,
Kordy, rzędy, drożne burki
I wyprawne pękiem skórki.
Drzwi na oścież – a w pokoju
Stół dębowy, woskowany,
Pod nim niedźwiedź rozesłany,
Dzban cynowy do napoju,
A na ścianach antenaty,
A na półkach srebrne blaty…
KACPER TRZASKA – Uczeń klasy 2a Zespołu Szkół w Grójcu –
pod kierunkiem Nauczyciela języka polskiego – Lidii Wojnowskiej Członka Zespołu d/s Uczniów zdolnych
– sekcja KREATYWNYCH TWÓRCÓW
w ramach PEDAGOGICZNEJ INNOWACJI PROGRAMOWO – METODYCZNEJ > KREATYWNI TWÓRCY <